Jacek Zapotoczny nie dobiegnie do Fatimy [RELACJA]
Wczoraj w południe pod oławskim ratuszem nie brakowało wzruszeń. Punktualnie o 12:30 swoją biegową wyprawę rozpoczął Jacek Zapotoczny. Do pokonania z ponad 70-kilogramowym wózkiem przypiętym do pasa ma on blisko 3000 kilometrów.
- Bez tych wszystkich ludzi, którzy są tu dziś ze mną, bez ich wsparcia nie byłoby mnie tu. Dziś biorę swój symboliczny krzyż, którym jest wózek i chcę dotrzeć do celu. Czas mojego biegu, podobnie jak i trasę zweryfikuje życie. To nie jest wyścig, biegnę, aby spełnić swoje marzenia. Dziennie będę starał się pokonywać ok. 65 km. Muszę jednak zachować rozwagę i obserwować jak zachowuje się organizm, żeby nie opaść z sił. Co kilka kilometrów będę robił przerwy na krótką regenerację i uzupełnienie płynów – mówił tuż przed rozpoczęciem trasy wzruszony Jacek Zapotoczny.
Poza wieloma przypadkowymi osobami, które zatrzymały się na chwilę przed głównym wejściu do ratusza, na miejscu pojawili się rodzice, najbliżsi przyjaciele i znajomi Jacka oraz zaproszeni goście wśród nich ksiądz Janusz Gorczyca, który tuż przed samym biegiem poświęcił wózek.
- Mam wielkie uznanie do tej podroży. To jest rzecz niesamowita, że człowiek wrażliwy ma taki hart ducha. Staje się Pan ambasadorem Oławy, ludzi wierzących, ale i nie tylko. Warto pokonywać siebie. Niezmiernie cieszę się, że mamy kogoś takiego w naszym mieście. Nie życzę, żeby było lekko, ponieważ wiem, że będzie ciężko. Życzę wytrwałości i samozaparcia, a wierzę, że ta wyprawa przyniesie wielkie owoce dla Pana i ziemi oławskiej – mówił ks. Janusz Gorczyca tuż przed poświeceniem.
Aby spełnić swoje marzenie i wyruszyć w pierwszą taką podróż w swoim życiu, Jacek musiał sprostać wielu wyzwaniom. Odpowiedni trening wytrzymałościowy to podstawa, jednak równie ważnym elementem tej podróży jest specjalny wózek, który młody oławianin ciągnie za sobą. - Chciałbym z całego serca podziękować firmie Sed-Met oraz jej właścicielom. Stanęli bowiem oni na wysokości zadania, wykonując dla mnie całą konstrukcję nie pobierając za to żadnych pieniędzy. To nie jedyne osoby, które wsparły biegacza. Na liście pojawiają się również inne firmy i osoby. Swoją pomoc okazał sklep sportowy Sport-Sen, który przekazał odzież i obuwie. Podobny zestaw ubrań przekazało Miasto Oława.
Dużym zaangażowaniem wykazała się oławska policja. Pod jej eskortą oraz w towarzystwie swojego przyjaciela Kamila Figasa, Jacek opuścił miasto, biegnąc w kierunku Świdnicy. Niestety już po około 14 kilometrach dobrze rozpoczęty bieg trzeba było na chwilę przerwać z powodu ogromnej ulewy. Po kilkunastominutowej przerwie w Marszowicach biegacz ruszył w dalszą trasę.
W tym artykule będziemy relacjonować całą wyprawę Jacka. Wysyłane drogą satelitarną zdjęcia będą trafiały bezpośrednio do nas.
Najnowsze wpisy znajdują się na samym dole artykułu.
Dzień 1 - Jacek na pierwszym postoju w Gaju Oławskim wraz ze swoim przyjacielem Kamilem Figasem. Tu też spotkała Jacka pierwsza życzliwa niespodzianka ze strony zupełnie obcych mu ludzi. Pewne małżeństwo widząc naszego bigacza zatrzymało się i zupełnie bezinteresownie ofiarowało mu pomoc finansową, której nikt się nie spodziewał.
Dzień 1 - Pierwsze zdjęcie z trasy Jacka. 41,5 km trasy za nim. Obecnie jest w Borku Strzelińskim u ludzi, którzy dali mu schronienie przed deszczem. To nie koniec biegania na dziś. Jacek chce pokonać jeszcze dziś co najmniej 20 kilometrów.
Dzień 2 - Jestem w Jaźwinie przy Dzierżoniowie. Musiałem skorygować trasę. Ciągle poruszam się miedzy małymi wioskami i mimo, że na liczniku 108 km to nie przemieszczam się daleko. Przez 20 km dziś eskortowało mnie dwóch poznanych chłopaków na rowerach, którzy jeżdżą MTB w górach. Obiecałem, że jak wrócę odwiedzę ich i może za rok wybierzemy się na wspólną wyprawę. Wrażenia z dziś? Gdyby nie głowienie się nad poprawkami trasy to wszystko OK. Śpię na podwórku w wózku na posesji u jednych ludzi. Cały czas na trasie spotykam uśmiechy i pomoc. Jutro czekają mnie pagórki, kieruje się na Jedlinę Zdrój.
Dzień 3 - Jacek w drodze do Fatimy
Dziś jestem na przyjemnej drodze i nie nadrabiam kilometrów. Oszczędzam siły i nie zrobię założonego kilometrażu. Zaczynają się górki. Kieruję się na przejscie graniczne w Tłumaczowie. Na mojej drodze pojawiają się kolejne miłe osoby.
7 lipca Jacek spędza w Czechach
Niestety bieg nie idzie zgodnie z założonym wcześniej planem jednak to nie jest wyznacznikiem jego celu - Aktualnie czuje się dobrze, sporo jadłem przez ostatnie dwa dni. Dużo sil tracę w górach, to są najtrudniejsze etapy. Średnio co trzeci dzień potrzebuję zrobić sobie dłuższy odpoczynek kosztem kilometrażu założonego. - pisze Jacek. Przez ten tydzień zdarzył się dzień gdy nocowałem na odludziu, nie miałem sił i byłem zły na wszystko dookoła ale to już minęło. Aktualnie odpoczywam, mam spuchnięte prostowniki palców-mięśnie stopy, uwierają mnie w buta i trochę się tym martwie. Mam delikatne obtarcia palców i sine robią się paznokcie. Czech Zdenek z Roztoky u Prahy przygarnął mnie z ulicy i dokarmił, udzielił noclegu. Super facet.
Jacek poznaje nowych ludzi, którzy na trasie go wspierają i dopingują. - Jak ludzie reagują? To jest niesamowite, jak na drodze pomagają mi ludzie. Spotykam się z uśmiechami, kciukami wyciągniętymi w górę. Podają mi wodę, kawę, jedzenie, udzielają wskazówek dotyczących trasy, a nawet udzielają noclegu. Czesi podkreślają ze jesteśmy Słowianami przecież i klepią po plecach są bardzo przyjaźni.
-Nie wszystko idzie zgodnie z planem, praktycznie codziennie koryguję trasę, nie wykonuję założonego kilometrażu, ale mówię sobie spokojnie, trzymaj chłodną głowę. Wiem już ze termin zakończenia podróży jaki zakładałem od początku jest już mało realny. Tego nie przewidziałem, tracę dużo czasu na organizacje w ciągu dnia.
13 lipca: Aktualnie Jacek znajduje się w mieście Prestice i kieruje się na małe przejście Vseruby, które znajduje się na wysokości ok. 600 metrów, jest to najniższa miejscowość graniczna w okolicy. - Nic z tego, nie mam wifi. Nie pozwolili mi tez nocować na terenie stacji, a że nie mam już sił zostałem na parkingu przy pensjonacie, na noc bramę zamykają wiec będzie ok. Chciałem wziąć pokój, bo pada lekko ale nie maja wolnych. Mam pecha teraz, jestem w mieście Prestice - pisze Jacek.
-Jeśli chodzi o trasę do tej pory: 2 dni temu był upal, wczoraj wiało, dziś przelotnie kilka razy popadało lekko. Jestem zadowolony z dzisiejszego dnia, chociaż dwa razy miałem góry o nachyleniu 12%. Dziś kilkanaście wyżyn też zaliczyłem, już mi bokiem wychodzą. Wolę Niemcy, bo i sieć dróg lepiej rozbudowana i cywilizacja wróci.
18 lipca: -Witam z Kdyne, ostatniego miasteczka przed granicą z Niemcami. Po dwóch dniach pauzy spowodowanej ulewami ruszyłem w dalszą drogę. Dziś znów pokonałem kilka wyżyn i ostry odcinek górski. Dużo czasu tracę w górach, momentami ściągałem pas i tyłem wciągałem wózek na szczyty. Dziś złapałem kapcia kiedy musiałem ustąpić autobusowi i zejść na pobocze ale na szczęście natychmiast niemal zatrzymał się jeden Czech i pomógł mi zmienić całe koło. Sedmet zadbał o wszystko, również o narzędzia do naprawy wózka. Profesjonaliści! Jutro przekraczam granicę z Niemcami. Jeśli chodzi o nogi, zawsze na wieczór są mocno zmęczone. Jestem w górach znów i pogoda nie rozpieszcza, jest chłodno, w nocy owijam głowę kocem aby nie wychłodzić dróg oddechowych.Nie mam tyle mocy co na początku ale odetchnąłem psychicznie, złapałem drugi oddech i ciągle wierzę. Dziękuje za ciepłe słowa otuchy od znajomych, dużo pomagają kiedy jestem sam.
27 lipca: Jacek pozdrawia z biegowej pielgrzymki do Portugalii z Niemiec. Obecnie jest w Bad Worischofen i kieruje się na granicę ze Szwajcarią. - Rozbiłem obóz już, dobrą robotę dziś zrobiłem. Odpoczywać musiałem półtorej dnia ostatnio. Opracowałem sobie nową drogę po jak najmniejszych górach. Myślę, że jak wszystko będzie sprzyjało to najpóźniej w sobotę w Szwajcarii będę.
-Są takie mięśniowe kłopoty teraz często. Złapałem trzeci oddech. Lepiej nawiguje się po drogach, Niemcy też są bardzo przychylni i pomocni dla mnie. Byłem w obozie koncentracyjnym w Dachau, zboczyłem z trasy 40 kilometrów bo bardzo chciałem tam być, ten widok mrozi krew a serce pęka. Czasem myślę że ten ostatni miesiąc jest jak kilka lat życia, dni szybko mijają a mimo to dzieje się dużo, spisuje to wszystko w swoim dzienniku. Ruszam do Bodensee skąd przedostaje się do Szwajcarii. Pozdrawiam ołowianie, dziękuję za słowa otuchy!
1 sierpnia: Pomimo niesprzyjającej pogody i wymęczonego organizmu Jacek jest już w Szwajcarii. W swojej relacji opisuje, że nie jest łatwo, jednak podtrzymuje go dobra myśl o swojej rodzinie. - Kiedy mijałem Niemcy i płynąłem z Meersburga do Konstanz bylem w doskonałym nastroju i nawet nie zważałem na zmęczenie, wszystko wynagradzały widoki. W Konstanz spotkałem polaka Mariusza, który udzielił mi noclegu w swoim apartamencie, który wynajmuje turystom, rozmawialiśmy kilka godzin. Od momentu przekroczenia granicy dziwnie szybko opadałem z sił. W sobotę już po godzinie 16:00 bylem tak zmęczony że musiałem po raz pierwszy o tej porze przespać się, tak skończył się ten dzień. - relacjonuje nam Jacek.
-W niedzielę od rana przechodziły ulewy, zdecydowałem się ruszyć po 15:00 jak nieco się rozjaśniło i nie zdążyłem dotrzeć do Frauenfeld gdy nadeszło urwanie chmury, nie zdążyłem dobrze się schować i przemokłem. Mój wózek zauważyli ludzie, Polacy mieszkający w Szwajcarii i od razu zaoferowali pomoc, Dawid ze swoją żoną oraz bratem, pochodzący z niedaleko Koszalina. Opatrzność znów nade mną czuwała, bylem już bezradny.
-Do tego momentu od dwóch dni trochę się podłamałem, bo padał deszcz, sklepy były zamknięte, a ja zapomniałem zrobić zakupy i trochę głodowałem ale myślałem o bliskich, to była ta dobra myśl. Razem z Dawidem świetnie się dogadałem, pojechaliśmy autem na wodospad nad Renem w Schafhausen, a wózek został pod domem, po raz pierwszy widziałem takie widoki, w dodatku Szwajcarzy maja święto narodowe i strzelali sztucznymi ogniami tam, w poniedziałek z kolei stoi cały kraj, wszyscy maja wolne. Jeśli o mnie chodzi brakuje mi świeżości, mimo ze wydaje mi się ze jestem zregenerowany to nie mam mocy ale nie rezygnuję z walki, jestem w Frauenfeld, do Zurychu niewiele. Musze się jak najszybciej przedostać do strefy euro dlatego że tu jest jeszcze drożnej i każdy dzień w Szwajcarii jest drogi oby pogoda mi znów sprzyjała.
Podróż Jacka Zapotocznego przedłuża się, funduszy na jej ukończenie może nie wystarczyć. Dlatego apelujemy do każdego, kto ma taką możliwość aby pomógł - przelewając "symboliczną złotówkę" na konto Jacka. 34 1090 2428 0000 0001 1204 2295. Każda kwota będzie ogromną pomocą w takiej sytuacji.
AKTUALIZACJA 12.08.2016
Kolejny dzień wielkiej wyprawy.
-Za mną 4 bardzo trudne dni dlatego, że przeprawiałem się przez granice szwajcarsko-francuską. Droga położona była w najwyższym punkcie na wysokości 1600m. Było tam zimno szczególnie w nocy. Potrzebuje teraz sklepu, od 9 sierpnia nie miałem po drodze żadnego, a muszę zrobić zakupy. Na szczęście dziś złapałem kontakt wi-fi w barze. Pomogłem przy rozładunku dostawy do baru, a w zamian właściciel postawił mi królewski obiad, steki z tuńczyka z warzywami, kieliszek wina i rożnego rodzaju sery. Muszę przyznać, że nigdy nie jadłem takiego obiadu – pisze Jacek.
-Przez ostatni czas wykonałem wielką pracę, myślę ze większa niż na ultramaratonie, mocno przesunąłem granice komfortu fizycznego, jeszcze nie bylem tak wyczerpany. Każde kilkanaście kroków z wózkiem pod górę powodował puls na poziomie 90% możliwości człowieka w moim wieku. Spadły moje morale ale kiedy znów mam kontakt z ludźmi przez wi-fi i przeczytałem wszystkie wiadomości stanąłem na nogi natychmiast. Motywuje się codziennie ale to co napisaliście do mnie powiększa jeszcze bardziej moją wiarę w to co robię i bądźcie pewni, że nie poddaje się. Dostałem od Was niesamowitą bombę emocji, dziękuje oławianie i mieszkańcom powiatu oławskiego. Kiedy to pisze szczerze przyznam że w oku kręciła się łza. Nie składam broni, biegnę dalej. Otrzymuje nieustanna pomoc od ludzi, do tego tutaj w Bonlieu ludzie powiedzieli mi, że daje dobre świadectwo o polakach i świadectwo wiary z czego bardzo się cieszę.
-Tęsknie za domem ale ruszam dalej po marzenie. Spędzę we Francji czas do końca miesiąca. Postanowiłem, że dotrę najpierw do Lourdes, przestałem liczyć czas i kilometry. To co się tutaj dzieje można opowiadać dniami i nocami. Dziękuje jeszcze raz, Oława w moim sercu, do zobaczenia do usłyszenia!
AKTUALIZACJA 21.08.2016
Jacek Zapotoczny, oławski biegacz, który jest w drodze do Fatimy przeżywa ciężkie dni.
- Jestem w wiosce przed miastem Saint Bonnet le Chateau. Modle się o siły bo od 4 dni jestem rozłożony, a dziś już zupełnie osłabiony i bez apetytu. Zatrułem się najprawdopodobniej serem. Momentami bieg staje się niebezpieczny i muszę zejść z drogi. Wiem że muszę to przeczekać. Ludzie których napotykam na swojej drodze pytają się o Oławie. Mówią, że taka podróż dobrze świadczy o naszym narodzie. Jestem osłabiony i przechodzę teraz przez trudne chwile . Obecnie mam 495 kilometrów do Lourdes we Francji. Łącznie za mną ponad 1600 km, dokładnie nie wiem ponieważ licznik przestał działać – pisze z trasy Jacek.
- W wolnym czasie czytam wasze komentarze. I chcę sprostować pewne fakty. Nigdy nie prosiłem bezpośrednio o pieniądze dla tej wyprawy. Dla jednych to co robię będzie fanaberią, inni uśmiechną się i dodadzą wsparcia. Ja jestem ponad podziałami. Nie mam siły na kontrowersje, walczę ze sobą, czuję się osłabiony i przechodzę przez trudny czas we Francji. Pozdrawiam oławian i mieszkańców powiatu
AKTUALIZACJA 22.08.2016 godz. 7:00
Wczoraj pisaliśmy o problemach zdrowotnych Jacka i jego niewielkim załamaniu. Dziś o poranku dotarły do nas jeszcze bardziej niepokojące informacje z trasy.
- Około godziny 1:30 na parkingu w środku miasteczka Luriecq zerwałem się ze snu kaszląc i dusząc dymem. Ktoś podłożył ogień pod wózek, zobaczyłem go dopiero, gdy się obróciłem. Wyskoczyłem w skarpetkach, krzyczałem ale nikt tego nie słyszał, zacząłem gasić ogień, który zajął dół wózka, spaliły się flagi i plandeka pod spodem. Dobrze, że miałem większy niż zazwyczaj zapas wody i picia, wylałem wszystko. Mnie nic się nie stało, śpiwór jest jedynie nadpalony. Dobrze, że od kilku dni nie mogłem dobrze zasnąć bo chwile później mogłem udusić się dwutlenkiem węgla. Nie zmrużyłem oka do rana. Boje się teraz nawet przejeżdżających ciężarówek, mam wrażenie, że chcą wjechać na mnie.
Przed południem Jacek znalazł schronienie w domu jednej z mieszkanek. W pomocy znalezienia noclegu ogromny udział miała lokalna policja, która wezwana przez ludzi przyjechała na miejsce i pomogła Jackowi. - Teraz przebywam u starszej pani, która zechciała mi pomóc i przyjęła mnie pod swój dach. Muszę odpocząć ale nie poddam się i wyroszę w biegową podróż już niedługo ponownie.
AKTUALIZACJA 27.08.2016
Jacek Zapotoczny ponownie ruszył w trasę biegową do Fatimy. -Otrząsnąłem się już całkowicie po incydencie we Francji. Mocno zmotywowałem się do wysiłku
-Otrząsnąłem się już całkowicie po incydencie we Francji. Obecnie jestem w mieście Chanaillieus. Mam za sobą trudne 3 dni drogi przez lasy i odludzia. Jestem na wysokości 1050m i za około 35km będę zbiegał w dół kierując się w pobliże miasta Rodez, a następnie Montauban. Tak jak wcześniej nadrobiłem 45km, aby dotrzeć do byłego obozu koncentracyjnego w Dachau w pobliżu Monachium tak również podczas tej pielgrzymi zdecydowałem się dotrzeć najpierw do świętego miejsca Lourdes. Mocno zmotywowałem się do wysiłku, ale też pamiętam o skupieniu się na swoim bezpieczeństwie. Od ostatniego zdarzenia koncertuje się na noclegach na prywatnych posesjach. Podczas biegu ciężko jest wyczuć miejsce, do którego zdążę dotrzeć, dlatego najwcześniej proszę ludzi o wjazd na prywatne posesje, nocuje również częściej na campingach - pisze z górskiej trasy Jacek. - Popełniłem osobiste błędy organizacyjne. Tak to jest, gdy nie ma się doświadczenia w planowaniu takich wypraw, ale też nie będę punktował siebie, tylko nauczę się na błędach. Źle obliczyłem czas, nie uwzględniając ważnych szczegółów. Ważne, że są ze mną zaufane osoby i można na nie liczyć. Dziękuję za słowa otuchy. Znów jestem szczęśliwy i zmotywowany. Potrzebuje teraz większego wysiłku niż wcześnie, aby odzyskać stracony tydzień - dodaje młody oławianin.
AKTUALIZACJA, 6.09.2016
Jacek zdobywa pierwszy ważny punkt na swojej trasie. Dociera on do Lourdes we Francji gdzie spędzi najbliższe dwa dni na odpoczynku i modlitwie
- Jestem dziś ogromnie szczęśliwy pomimo bólu kręgosłupa od trzech dni, dotarłem do szczególnego miejsca odwiedzanego co roku przez miliony pielgrzymów. Jestem w Lourdes na południu Francji, 35 km od granicy z Hiszpania, która przedzielają wielkie Pireneje. Jestem zachwycony tym miejscem. Dotarlem dziś do miasta o godzinie o 17, przez 3 dni wykonałem wielki wysiłek i długą drogę, najdłuższą od startu - pisze do nas Jacek. -Do sanktuarium udam się w środę ubrany w zwykłą odzież i buty, ponieważ nie chce się odznaczać w tym szczególnym miejscu. Zostanę tutaj dwa dni i zaniosę w modlitwie intencje wszystkich ludzi których spotkałem.
AKTUALIZACJA - 19.09.2016
Walka Jacka z urazem i odpoczynek przed dalszą drogą
- 4 dni temu podczas zbiegania z gór doznałem urazu i nie mogłem kontynuować drogi ze względu na problemy mięśniowe. Po dwóch dniach udałem się na wizytę do fizjoterapeuty, który pomógł mi wrócić do sprawności. Ból mija i jutro ruszę w dalszą drogę. Jestem juz zmęczony, czuję trudy drogi.
Znajduję się obecnie w domu pielgrzyma w La Puebla de Arganzon w kraju Basków. Po 5 fatalnych, deszczowych, zimnych dniach przyszło nareszcie ocieplenie. Na duchu podnoszą mnie inni pielgrzymi, których teraz codziennie spotykam. Wszyscy udają się do Santiago de Campostela, słucham ich opowiesci, wzajemnie się motywujemy i bardzo się cieszę.
Ostatnio wystrzeliła mi dosłownie opona i nie mam już rezerwy. Również dętki rezerwowe mają już tyle łat, że tak naprawdę została mi ostatnia rezerwowa. Każda guma teraz wiąże się z kolejną stratą czasu dlatego, że już nie mam rezerwowego koła. Chcialbym bardzo w 14 dni dotrzec do Fatimy, jest to możliwe ale wydaje mi się to wciaż nieskończona droga... Pozdrawiam mieszkancow z trasy!!
[23.09.2016]
Dzisiaj Jacek poinformował, że nie jest w stanie dobiec do swojego celu. Mimo, że kończy swoją biegową pielgrzymkę, to dotrze do Fatimy transportem - 8 dni temu przydarzyła mi się kontuzja. Wybrałem się na terapie do fizjoterapeuty w Vitorii w Hiszpanii. Odpoczywałem 4 dni i ruszyłem ponownie lecz już wyłącznie maszerując. Każdy kolejny dzień kończył się bólem. Dziennie potrafiłem przejść 15 kilometrów. Płakałem z niemocy, jest mi bardzo przykro, zdecydowałem zakończyć dalsza drogę z wózkiem.
Jacek aktualnie jest w Burgos, 340 kilometrów od granicy z Portugalią. Dotrze do Fatimy innym transportem. - Wyślę paczkę do Polski z najważniejszymi rzeczami, wózek zostanie na parkingu przy restauracji przy drodze krajowej i postaram się wrócić z nim do Polski, zainteresowanie nim wyraziło WOŚP i chciałbym przekazać konstrukcje w ich ręce. Plan się nie powiódł i jest mi ogromnie przykro ze nie mogę o własnych silach ukończyć drogi, mimo to wciąż jestem pielgrzymem i dotrę do Fatimy, z Bogiem!