Nieuznany święty - Kazimierz Domański
8 września 78-letnia Bronisława Domańska zapaliła na grobie męża znicz. - Ty jesteś już, Kaziu, szczęśliwy w niebie, czasami myślę, że chciałabym być na twoim miejscu - westchnęła. Znajomy ksiądz z Wrocławia odprawił zamówioną mszę. Przez potok Hebron do Jezusa w Ogrójcu dreptali najwierniejsi, wstawiając się za wieczne odpoczywanie Kazimierza.
Działkowcu, wstań
Domański ma typową dla oławskich pionierów biografię. Urodził się w 1934 w Uszni pod Złoczowem, spokojnej wiosce otoczonej wzgórzami, nieopodal brzegów Bugu. W 1945 wpakowali ich całą rodziną do wagonu i wywieźli do wschodnich Niemiec - prastarych ziem piastowskich z odzysku, na powrót wcielonych do macierzy. Niczym się nie wyróżniał. Może trochę gorzej wykształcony, może ciężej doświadczony przez los, po wypadku, w którym doznał wstrząsu mózgu. Poza tym nic specjalnego. Pracował w ZNTK, żona była magazynierką w Jelczu. Nie przelewało się, zwłaszcza od kiedy Kazik przeszedł na rentę. Warzywa i owoce mieli swoje - z działki. Dla dwójki dzieci, Staszka i Grażyny, Bronia robiła pyszny ryż z jabłkami.
8 czerwca 1983 Kazimierz Domański jechał na rowerze w stronę Nowego Otoku. Wiózł ze sobą siatkę wypełnioną tasiemkami do podwiązywania pomidorów. Po minięciu torów skręcił w prawo, na ogródki działkowe im. Jakuba Sobieskiego. Wziął się do pracy, a gdy na chwilę wszedł do altanki - ona tam stała. Uklęknął i zaczął się modlić, przerwała mu. - Wstań - powiedziała, kładąc rękę na ramieniu. - Ty masz uzdrawiać ludzi.
Cudowny początek objawień oławskich poprzedziło inne, mniej znane zdarzenie. U Domańskiego zdiagnozowano krwiaka mózgu. Konieczna była operacja. Na szafce przy szpitalnym łóżku postawił święty obrazek. Modlił się dzień i noc i został wysłuchany. Lekarze orzekli, że po krwiaku nie ma śladu. Co było dane jemu, będzie przekazane wielu.
Wieść o widzeniu rozeszła się w Oławie błyskawicznie. Wkrótce Kazimierz nakładał ręce i błogosławił przychodzących. Maryja nie kłamała - byli uzdrowieni.
Prorok bez licencji
Od początku swojej działalności wystąpił przeciw dwóm instytucjom, które w PRL podzieliły się władzą. Kościół sprawował rząd dusz, a partia zajmowała się zadaniami administracyjnymi, raz łagodząc, raz zaostrzając kurs. Kościół rozumiał, że to, na co on ma licencję, Domański robi na czuja. I wychodzi mu dobrze. Nawet bardzo dobrze, biorąc pod uwagę oddźwięk społeczny. Przez następne lata tłumy szturmowały altankę, a kuria wydawała urzędowe komunikaty. Na brak błogosławieństwa Domański zareagował najprościej, jak było to możliwe. On musi słuchać Boga, a nie ludzi. Maryja go wsparła. Biskupów jeżdżących limuzynami wzywała do opamiętania, nawoływała do modlitw za kardynała Gulbinowicza. To niemożliwe, żeby przeciw Kościołowi występowała jego własna Matka - orzekli kościelni eksperci. Zaczęli wyciągać Domańskiemu błędy doktrynalne. Postać, która zjawia się w altance, jest raczej karykaturą Maryi niż prawdziwą Bożą Matką. Obraża się na wiernych i nie przychodzi na widzenia. Wtrąca się do polityki, mówiąc o Związku Radzieckim, Gorbaczowie i "Solidarności". Jest niedyplomatyczna ? nazwała Lwów i Tarnopol polskimi miastami.
Pieśni z celi
Nie mniejsze problemy działkowiec z Oławy przysparzał czynnikom partyjnym. Polsce Jaruzelskiego nie trzeba było takich cudów. Dopiero co stłumiono wielką "Solidarność". Najoporniejszym na mszach za ojczyznę bacznie przyglądali się tajniacy. Wydawało się, że do kraju wrócił porządek, tymczasem ze wszystkich stron do Oławy ciągnęły tłumy. Repertuar wykonywanych pieśni też nie był bez zarzutu? Obok maryjnych śpiewają "Ojczyznę wolną racz nam wrócić Panie". A jeśli ten pomylony facet z Oławy zacznie porównywać komunizm do Babilonu i wzywać wiernych do wypowiedzenia posłuszeństwa?
Słynna wypowiedź Wojciecha Jaruzelskiego na konferencji delegatów PZPR zakończyła okres neutralnego przyglądania się działkowym cudom - służby otrzymały sygnał do działania. Obok działki stanął milicyjny barakowóz, z zaparkowanych samochodów tajniacy robili zdjęcia. Wojewoda Owczarek w trybie pilnym nakazał nakładanie mandatów. Wysiadających z pociągu wierzących zawracano do Wrocławia. W przeddzień świąt maryjnych po Domańskiego przychodzili z milicji, na działkach gromadziły się tłumy, a on siedział w areszcie. Dostało się naprędce zorganizowanym służbom porządkowym. - Potrafili trzydziestkę ludzi zawieźć na komisariat w Strzelinie - opowiada Józef Bilewicz, szwagier i bliski współpracownik Domańskiego. - Nocami w celi śpiewało się pieśni kościelne, a oni klęli. To my jeszcze głośniej śpiewaliśmy.
Z przesłuchań Domańskiego urosła spora teczka. Jeśli miałby zostać kanonicznym świętym, nad tymi aktami pochylaliby się postulatorzy procesu. Ale nie został - raporty SB służą teraz historykom za materiał źródłowy do badań. W takich warunkach - zwalczany przez autorytety duchowe i państwowe - Kazimierz Domański wybudował kościół.
Grunty w posagu
Matka Boska wcześnie zażyczyła sobie sanktuarium. A jako Królowa Polski przyzwyczaiła wiernych do składania datków. Więc dawali. Zresztą, jak tu nie dawać, widząc tę ofiarność? - Przyjmował ludzi bez względu na pogodę. W mrozie, słońcu, na deszczu - zaświadcza Józef Bilewicz. - Modlił się za nich przez 12 godzin dziennie, od 8.00 rano do 20.00 wieczorem. Na przerwę obiadową nie było czasu.
Zwracało mu się proporcjonalnie do włożonego wysiłku. Po kilku latach miał już na sfinansowanie zamysłu Matki Bożej.
Potem na jego drodze stanęła dobrze uposażona dziewica. Rodzice Marty Marek mieli ogród z drzewkami owocowymi i hektarową działkę przy wyjeździe na Strzelin. Córka przekazała posag Domańskiemu. Bóg poważnie przyjął jej wybór i nigdy nie wyszła za mąż. Z okien mieszkania w kompleksie budynków parafii Królowej Pokoju spogląda na modlitewne dróżki i gipsowe figury świętych.
Do uczniów nie miał szczęścia - jego następca, cudowny chłopiec Maciek, rzucił zawód mistyka i wyjechał zarabiać na Zachód. Krystynka nagrywała taśmy mrożące krew w żyłach. Anioł Zagłady był tuż tuż. Wszystkie dziurki od klucza trzeba było pozalewać woskiem. Lecz dziewczyna sprzeniewierzyła się prawdzie kupując alkohol w sklepach Peweksu z podejrzanym towarzystwem.
Albo Domański, albo sakramenty
Pod koniec życia państwo z Kościołem rozegrało Domańskiego. Wojewoda powiedział: - Panie Domański, trzeba jakoś ukrócić te nielegalne zgromadzenia. I zasugerował założenie stowarzyszenia. Na rozpoczęcia działalności Stowarzyszenia Ducha Świętego Kościół zareagował interdykt. Z mocy urzędu każdy, kto przekraczał ogrodzenie kościoła w Nowym Otoku, stawał się sekciarzem. Wierni mieli do wyboru - albo Domański, albo spowiedź, komunia i katolicki pogrzeb. Kazimierz zaczął szukać pojednania. Jeździł do prymasa Glempa z prezentami, widziano go, jak niósł baldachim na procesji Bożego Ciała, zaczął planować przepisanie na Kościół swojego sanktuarium.
Ksiądz Janusz Kumala, ekspert od objawień maryjnych z Lichenia, opisuje kościelne sito, przez które muszą przejść wizjonerzy, aby uzyskać aprobatę: - Przede wszystkim bada się zgodność objawień z nauczaniem Kościoła, potem osobowość wizjonera, okoliczności objawień i ich owoce. Oławskie objawienia były bardzo liczne, lecz tu nie chodzi o ilość, a jakość. Jeśli chodzi o egzaltację i rodzaj zbiorowej histerii to oczywiście stawia to znaki zapytania, co do prawdziwości tych objawień. Z drugiej strony trzeba pamiętać, że przy tak licznych zgromadzeniach zawsze mogą pojawić się tego rodzaju zachowania.
Niezrozumiana misja
O Kazimierzu Domańskim opowiada się anegdoty - że śmierdziało w miejscu świętym, bo tłumy nie miały sanitariatów. Że napisał na ogrodzeniu: Matka Boska przyjmuje we wtorki i czwartki. Obowiązkowo przywołuje się księdza, który zamieszkał w Nowym Otoku, a zamiast różańca używał do modlitw kostki Rubika. Po latach można powiedzieć - takie przedstawianie tej historii wypacza jej sens. Domański był ratunkiem dla nieuleczalnie chorych, dzięki niemu chwytali się niemożliwego. Zenon Żubertowicz z ogólnopolskiego tygodnika z Warszawy przyjechał na miejsce objawień w 1984. Miał zrobić prześmiewczy materiał. -Zobaczyłem ogrom ludzkiego nieszczęścia. Matki z chorymi na nowotwór dziećmi, niewidomi, chorzy na wózkach. Jestem przekonany, że tam dochodziło do uzdrowień. Jeżeli dzięki wierze ludzie przeżywali obozy koncentracyjne, wszystko jest możliwe.
Zwyczajny charyzmatyk
Piotr Wróbel, katecheta z Liceum Ogólnokształcącego im. Jana Sobieskiego i wykładowca Papieskiego Fakultetu Teologicznego, mówi krótko: - Nie sądzę, żeby o Domańskim powstały jakieś prace naukowe, przecież tam nie było żadnej teologii. Czy aby na pewno? Sednem tego przesłania jest opowieść o bożym pokoju, który zatriumfuje na ziemi, gdy pojednają się wszystkie narody. To, co w nauczaniu Kościoła było od zawsze. Od "Nie ma Żyda, ani Greka", przez Franciszka z Asyżu, aż do apeli współczesnych papieży o zaprzestanie wojen. Po drugie - na oławskich działkach swoją siłę zamanifestowała polska pobożność ludowa. I to na chwilę przed nadaniem jej instytucjonalnych ram przez o. Tadeusza Rydzyka. Wreszcie kościół Domańskiego był kościołem charyzmatycznym. Pełnym znaków, uzdrowień i ekstatycznych uniesień. Jak chrześcijaństwo, które dominuje w Stanach Zjednoczonych, rozprzestrzenia się w Ameryce Łacińskiej, próbuje odbijać zeświecczoną Europę. O sile oddziaływania tego nurtu świadczą tłumy na nabożeństwach o. Johna Boshobory.
Oława nie chce tego bohatera
Artyści i dokumentaliści rozpoznali niezwykłość Domańskiego najszybciej. Szerszemu czytelnikowi przybliżyli jego postać Jolanta Krysowata i Marcin Fabjański. W książce "Boża Iskra z Oławy" na 580 stronach zawarto całość przekazu Matki Boskiej Oławskiej. Henryk Jurecki i Ryszard Szołtysik postarali się o film dokumentalny, Michał Witkowski, gwiazda polskiej literatury współczesnej, wspomniał o nim w jednej ze swoich powieści. Jeśli dodamy do tego badania historyczne Wojciecha Trębacza z IPN, to i tak nie będziemy mieli obrazu całości. Pokażcie innego oławianina z taką "bibliografią".
Tymczasem w rodzinnym mieście pamięć o Domańskim zanika, a tych, którzy by żałowali, jakoś nie widać. Dla zwykłych mieszkańców masowe pielgrzymki po cud były po prostu uciążliwe. Ludzie obawiali się, że do Oławy przywrze łatka stolicy ciemnogrodu. Z podobnymi głosami można się spotkać i dziś. Że ośmieszał siebie i religię katolicką. Przyciągał dziwnych ludzi, a to co się działo na Nowym Otoku - cudowne źródełka, chodzenie na kolanach, wątpliwe orędzie Matki Boskiej - jest po prostu żenujące.
Miasto cudów
Czy Domańskiego da się wskrzesić? Jego pomnik, stojący naprzeciw kościoła MB Królowej Pokoju, mógłby być atrakcją, ale czy ktoś opowiada tę pasjonującą historię turystom? Może nazwanie fragmentu ulicy Wiejskiej imieniem Kazimierza Domańskiego to dobry pomysł? - Powiem tyle: nie głupi - zamyśla się Czesław Miłosz, który prywatnie gościł u siebie pielgrzymów, a milicyjnie służył na działkach.
Może w salach nowo otwartego Ośrodka Współpracy Europejskiej ODRA doczekamy się kiedyś multimedialnej wystawy o wizjonerze? - Aktualnie sami dobieramy autorów i tematy ich prac, a mówiąc szczerze bardziej jestem zainteresowana sztuką niż panem Domańskim - pisze w autoryzowanym mailu dyrektor Anna Ślipko.
Może jednak warto ze względów promocyjnych podarować Domańskiemu drugie życie? Przesunąć "Oławę - dobry kierunek" w stronę "Oławy - miasta cudów"? Spece od piaru zaczęliby żonglerkę cudownym epitetem. Cudowny spływ na byle czym, cuda motoryzacji na zjeździe zabytkowych aut, cudowny zabytek XVII-wiecznej techniki zegarowej. - Owszem, myślałam o tym - waży słowa Naczelnik Wydział Promocji Paulina Maksymiuk - ale temat jest na tyle kontrowersyjny, że jednak jestem na nie. W Oławie są cudowni ludzie, odbywają się cudowne wydarzenia, ale nie wiązałabym tego z objawieniami na działkach. Póki co Domański pozostaje "niechcianym świętym". Iskra z altany czeka na proch.
Xawery Piśniak
foto: Zenon Żyburtowicz / fotonova