Ta droga to wielka lekcja pokory
Dla Jacka Zapotocznego biegowa pielgrzymka stała się czymś więcej niż zwykłym wyznaczeniem sobie kolejnego celu do zrealizowania. Po spotkaniach z wieloma ludźmi na trasie uznał, że czas spędzony z nimi to lekcja miłosierdzia, pokory i cierpliwości. Mimo wielu przeszkód na drodze nie poddał się i dotarł do celu. Zaraz po powrocie Jacek podzielił się z nami swoimi przygodami w niełatwej drodze do Fatimy, która trwała ponad 3 miesiące.
Długa droga, zwątpienia i ciągła zmiana trasy
Mimo że Jacek zaplanował sobie dobrze ten długi bieg, nie znając dróg za granicą czekało go wiele niemiłych niespodzianek. Ruch na drodze zwiększył się już po przekroczeniu czeskiej granicy. - Przeraził mnie poziom ruchu. W Niemczech pierwszy raz zwątpiłem w to, czy będę w stanie przebiec przez Niemcy i czy będę w stanie dobiec do granicy ze Szwajcarią. Oni mają tam świetne drogi, ale i niesamowity ruch nawet na drogach wiejskich, to przeszło moje wyobrażenie. Już 150 kilometrów za granicą zdecydowałem się wybrać drogi rowerowe, aby było bezpieczniej. Bałem się też oglądać mapę wybiegając w przód, ta długa droga wydawała mi się utopią, czymś nieosiągalnym, wtedy ogarniał mnie strach myśląc jaki wysiłek wciąż przede mną.
Mimo w pełni przygotowanej trasy Jacek korygować drogę musiał będąc jeszcze w Niemczech, i od tego momentu każdego wieczora poświęcał swój czas na ułożenie planu drogi na kolejny dzień. - Wiele razy pobierałem z gmin szczegółowe mapy dla wybierania najlepszych opcji. Zboczyłem z kierunku 40 km do obozu koncentracyjnego w Dachau, czego nie było w planie, tak samo było z Lourdes we Francji, nadrobiłem do tego miejsca łącznie 190 km, jeśli miał to być pierwszy i ostatni raz w moim życiu, nie ważne ile to mnie będzie kosztowało, chcę to zrobić i stanąć w jednym z najważniejszych miejsc kultu maryjnego w Europie, tak wtedy myślałem.
Dobre i złe przygody z momentami samotności
- Jednym z lepszych wspomnień z wyprawy były spotkania z Polakami, którzy proponowali pomoc, a dla mnie była to otucha, aby móc chwilę porozmawiać z nimi. Poznałem Polskie rodziny w Niemczech, u których nocowałem. Niedaleko Dachau Polka zabrała mnie do byłego obozu koncentracyjnego, który wspólnie zwiedziliśmy.
Jacek wspominał, że poznawanie ludzi na swojej drodze to nie tylko jednostronna korzyść - Ci, których poznałem mówili mi, że czują się jakby znali mnie od dawna. Nawzajem poświęcaliśmy swój wspólny czas, aby porozmawiać. To było dla mnie bardzo miłe. Będąc już w Hiszpanii codziennie na swojej drodze spotykałem grupy pielgrzymów, to było niesamowicie ważne, czułem się jak wśród braci, okazywaliśmy sobie pełne zrozumienie, dbaliśmy o siebie. Jednego Hiszpana z Barcelony spotkałem na drodze 4 razy, czułem się dumny. Wszyscy zmierzali do Santiago de Compostela, ja jeden tylko do Fatimy. Nasze drogi z czasem rozeszły się. Tęskniłem za nimi wszystkimi, czułem się pośród pielgrzymów jak u siebie. To jest jedno z najmilszych wspomnień z pielgrzymki.
Będąc we Francji był taki czas, kiedy przyszło zmierzyć się Jackowi z samotnością. Przemierzając masyw centralny przez 30 godzin nie spotkał ani jednego człowieka - Jedyne co stawało na mojej drodze to dziki, po tym zdarzeniu ogarnął mnie niesamowity lęk, będąc w lesie panicznie bałem się szmeru liści, mój puls był stale bardzo wysoki, obracałem się co kilka sekund za siebie gdy pomyliłem drogę i znalazłem się w strefie w której widywane są wilki, biegłem z dwoma latarkami w środku dnia.Drzewa tak zasłaniały słońce, że panował tam półmrok. Modliłem się aby nie spotkać się z Nimi. To był dla mnie najgorszy czas, który spędziłem podczas całej tej drogi. Zupełne odludzie, wszędzie lasy, góry i cisza. Bywało, że modliłem się, aby wokół mnie był chaos. A po incydencie podpalenia bałem się wszystkiego jeszcze bardziej. Powiedziałem sobie wtedy: Wracam, to jest chore, przekroczyłem granice zdrowia psychicznego. Czułem, że wariuję, myślałem że mam traumę, bałem się ludzi. Zdecydowałem, że dam sobie tydzień czasu i wtedy zdecyduję ostatecznie. Wybrałem tak jak czułem w sercu, ruszyłem dalej, zreperowałem wózek przy pomocy francuzów.
W Szwajcarii biegnąc między Kantonami skończyły się Jackowi zapasy, ponieważ zapomniał zrobić zakupów przed weekendem. -Właśnie tam musiałem zerwać kukurydzę z pola i ją jeść, a później poprosiłem ludzi o chleb na jednej z wiosek. Podobnie było w masywie centralnym, tam zrywałem owoce z drzew oraz jak wcześniej kukurydzę. Gotowałem ją i jadłem.
Ciężkie momenty po podpaleniu
Jacek mało mówił o samym momencie podpalenia, które miało miejsce 21 sierpnia we Francji. A pierwsze myśli, jakie mu przyszły do głowy to zakończenie pielgrzymki. Jednak miło wspomina rodzinę, która pomogła mu podnieść się psychicznie. - To był najważniejszy moment dla mnie, bo psychicznie byłem wykończony i nie mogłem się pozbierać. U nich mogłem odpocząć i miło spędzić czas. Dodatkowo syn tych ludzi był w podobnym wieku co ja i on pomógł mi naprawić wózek.
Jacek w pewnym momencie swojej biegowej pielgrzymki doznał kontuzji, która była wynikiem przymusowego spędzenia kilku dni u francuskiej rodziny, aby naprawiać wózek. -Chciałem nadrobić ten stracony czas robiąc najdłuższe odcinki, dając z siebie maksimum jakie wtedy mogłem wydobyć w upale. Uraz był efektem czterech dni bardzo długiej drogi przez Pireneje. Przez te dni pokonałem 188 km. To przeciążenie mięśniowe, po którym zacząłem kuleć. Myślałem, że sam sobie z tym poradzę wykonując automasaż, po czym wybrałem się do fizjoterapeuty w Hiszpanii w mieście Victoria, który wykonał mi specjalny masaż. Po nim odpoczywałem cztery dni, ale to było stanowczo za mało aby dojść do sprawności jak się później okazało.
Jacek kontynuował drogę jednak po urazie mógł tylko i wyłącznie iść, efektem tego pokonywał dziennie jedynie 15 km. -Przez cztery następne dni, idąc w bólu i płaczu łudziłem się, że to minie, jednak będą cały czas w ruchu nie mogłem się zregenerować. Ciężko było mi zaakceptować decyzję o zakończeniu drogi, byłem już blisko biorąc pod uwagę przebytą drogę ale trzeba było podjąć racjonalną decyzję.
Jacek był świadomy, że nie może biec jednak nie przyszło mu na myśl, aby zakończyć drogę. Z urazem chciał przemaszerować do Fatimy jednak to przedłużyłoby się w czasie o kolejny miesiąc, co wiązałoby się z kolejnymi kosztami oraz z przedłużeniem urlopu w pracy. -Na samym końcu po przemyśleniu tego, jak kontuzja wpływa na moje ciało doszedłem do wniosku, że nie pozostało mi nic innego jak dotrzeć innym transportem do celu. - dodaje Jacek. W samej Fatimie Jacek spędził trzy dni, które poświęcił na modlitwie. -Ja nie wstydzę się mówić o sferze duchowej. Nie wstydzę się Jezusa. Ta droga była dla mnie wielką lekcją pokory i uczyła cierpliwości poprzez doświadczanie bólu. Przybliżyłem dla siebie sens miłosierdzia. Byłem pielgrzymem, potrzebującym ale również ja przysporzyłem ludziom wiele uśmiechów niosąc im swoją pomoc. Myślę, że powinniśmy się dzielić z ludźmi samym sobą, a przede wszystkim poświęcać więcej uwagi. Droga uczyła również jak sobie radzić w ciężkim sytuacjach, jak radzić sobie z samotnością.
Duma i satysfakcja
-Jeżeli chodzi o aspekt sportowy, nie jestem usatysfakcjonowany. A to jest raczej zrozumiałe. Napotkałem na drodze nieprawdopodobne przeszkody, znajdowałem się w sytuacjach beznadziejnych gdy musiałem w pewnym momencie jeść kukurydzę z pola czy ciągnąć wózek na rawce gdy w jednym dniu straciłem dwie opony. Często też byłem zupełnie bez sił ponieważ nie wysypiałem się dobrze ze względu na wiatr, ulewy i burze w nocy. Cierpiałem mocno w górach, ciężar jaki ciągnąłem dał się we znaki szczególnie na górzystych terenach, czasami na odludziu krzyczałem z całych sił na siebie próbując wykonać potężny wysiłek. Mówiłem sobie, to minie, skup się i myśl o celu. Myślałem o ludziach z mojego miasta, znajomych, przyjaciołach, mojej partnerce i rodzinie. Te myśli były moją największą siła motywacji. Jednak najważniejsza była pielgrzymka, spełniłem swoje marzenie. Tak naprawdę udało się dzięki sponsorom i ludziom, którym spotkałem po drodze. Mogę powiedzieć udało mi się! Niczego nie żałuję i jestem w pełni świadomy co robiłem. Jestem zadowolony z siebie. Po tej drodze doceniam jeszcze bardziej swoich najbliższych. Ta droga była wielką lekcją miłosierdzia, ja byłem pielgrzymem, ale po pewnym czasie to ja zacząłem poświęcać czas ludziom, przestałem patrzeć na zegarek i nieraz to ja pomagałem ludziom.
Jacek mimo swojej pielgrzymki pomagał również w zbiórce pieniędzy dla dzieci z Afryki. -Po wyprawie wiem jak ważna jest pomoc drugiego człowieka. Dlatego przyjmę pod swój dach każdego pielgrzyma. To moje postanowienie.
Oławianin nie ukrywał, że byłą to ciężka droga i walka z samym sobą.
Wózek jego domem i schronieniem
Wózek niekiedy był jedynym schronieniem. - Firma Sed-Met spisała się naprawdę bardzo dobrze. Konstrukcja wózka była stworzona dla mnie, była dopasowana idealnie, jednak po jakimś czasie czułem jego ciężar. Wózek stoi w Hiszpanii w Burgos u Rumuńskiej rodziny, którą Jacek zapoznał. Zgłosiła się do niego firma spedycyjna która chce sprowadzić wózek do Polski.
Jakie plany na przyszłość?
- Nic się u mnie nie zmienia. Jestem wciąż tym samym gościem, ultrasem-amatorem. Czerpię motywację z tego co robię i wierzę w to bardzo mocno. Mam w głowie pewien pomysł na następną podróż ale nie będę się tym dzielił. Chroniąc nasze marzenia, wtedy wychodzi nam to na dobre. Miałem szansę i myślę że mimo wszystko ją wykorzystałem. O wielu sprawach, które spotkałem na drodze nie miałem wcześniej pojęcia, teraz wiem, co może mnie czekać. Myślę, że jeszcze kiedyś wybiorę się na podobną podróż jednak już nie na nogach, a rowerem. Chciałbym wybrać się z ludźmi, którzy lubią podróżować i łączyć swoje pasje.
Czas na podziękowania
Dziękuję wszystkim ludziom, którzy mnie wsparli i dodawali mi otuchy. Panu burmistrzowi Tomaszowi Frischmannowi wraz z panią Pauliną naczelnikiem wydziału promocji. Firmie Sed-Met za bardzo dobre przygotowanie techniczne i za budowę wózka i za wsparcie panu Kamilowi Sinickiemu, z którym byłem w ciągłym kontakcie. Dziękuję za odzież techniczną i przedmioty potrzebne do podróży firmie Sportsen, firmie Probus za sprzęt sportowy, fizjoterapeucie Michałowi Iwanickiemu z Wrocławia, księdzu Januszowi Gorczycy za modlitwę i wsparcie duchowe, dziękuję tym którzy mnie wsparli materialnie oraz Maciejowi Rajfurowi z Gościa Niedzielnego, dziękuje portalowi olawa24.pl oraz Gazecie Powiatowej Wiadomości Oławskie. Mojej rodzinie, przyjaciołom, znajomym i mieszkańcom Oławy. Jeśli kogoś pominąłem to przepraszam, ale pamiętam o was.
Do zobaczenia na ścieżkach biegowych! Dziękuje Oława!