Oławianka w Medellin. Opowiada, jak się żyje w Kolumbii
Jessinmedellin, a właściwie Jessica Surdel, Polka, a co najważniejsze, oławianka, która wyjechała do Kolumbii na chwilę i już tam została. Jak jej się żyje w oddalonym od domu o 9662 kilometry kraju? Przeczytajcie sami.
Dlaczego akurat Kolumbia?
Pierwotny plan zakładał wyjazd do Cancun. Wiesz, plaża, słońce, ciepełko. Bilet też był w miarę tani, więc Meksyk wydawał się idealnym miejscem na zimowy wyjazd. Chciałam też, żeby był to kraj hiszpańskojęzyczny, bo byłam zakochana w tym języku. W sumie dalej jestem. Dosłownie w jednej chwili zmieniłam zdanie, kupiłam szybko bilet do Medellin, żeby się nie rozmyślić i zaklepałam mieszkanie. Po przyjeździe przez dobrych kilka miesięcy uśmiech nie schodził mi z buzi. Czułam, że dobrze wybrałam.
Tak naprawdę do Kolumbii nigdy nie miałam wyjechać. To był plan na przezimowanie w 2019 i trochę wyrwanie się z Polski. Wybrałam Medellin, bo byłam tam kilka miesięcy wcześniej i bardzo mi się spodobało. Pomyślałam, że to będzie świetny kierunek na 2-3 miesiące. Tak też oznajmiłam rodzinie i znajomym – że wrócę w lutym/marcu. Pech chciał (choć teraz uważam, że to cudowne zrządzenie losu), że całym światem zawładnęła pandemia i granice szybko zostały zamknięte. Spędziłam trzy miesiące na lockdownie, moja wiza została zamrożona, a w maju 2020 poznałam mojego obecnego partnera i tak już zostałam.
Gdzie dokładnie mieszkasz?
Mieszkam w drugim, co do wielkości, mieście Kolumbii – Medellin. - Większość osób kojarzy je z Pablo Escobarem i kartelami, a ostatnio również z przestępczością. Nie cierpię generalizowania i tekstów w stylu „w Rosji pije się dużo wódki, a Polak to kradnie”. Gotuję się, jak słyszę coś takiego, bo to nie dotyczy każdego mieszkańca, a wręcz dotyczy niewielkiej grupy społecznej. Podobnie jest z Kolumbią – owszem, przestępczość istnieje i jest problemem (jak z resztą wszędzie), ale to nie jest tak, że na każdym rogu czyha złodziej…
Czy Kolumbia jest bezpieczna?
To pytanie, na które nie jestem w stanie jednoznacznie odpowiedzieć. Ja się czuję bezpiecznie, ponieważ nauczyłam się tu żyć. Miałam też dużo szczęścia, bo dostałam wiele cennych porad od lokalsów, którzy mówili mi, czego tu nie robić, gdzie nie chodzić i jak się zachowywać w niebezpiecznych sytuacjach praktycznie od pierwszego dnia. Trzeba pamiętać, że cała Ameryka Południowa (nie tylko Kolumbia) jest kontynentem pełnym kontrastów. To nie Europa! Tu naprawdę widać problem biedy i to ona jest często powodem napadów. Bieda i desperacja. Totalnie nieuzasadnione jest jednak myślenie, że to kraj niebezpieczny i należy unikać tu podróży. W tym roku gościłam mamę, siostrę, wujka oraz przyjaciółkę z chłopakiem i każdy ma ochotę tu jeszcze wrócić. Byli zachwyceni, co Kolumbia ma do zaoferowania i przekonali się na własnej skórze, że to, co słyszeli, ma się nijak do rzeczywistości. Pojęcia nie masz, ile ludzi znam, którzy, tak jak ja, przyjechali na kilka miesięcy, a siedzą już któryś rok z rzędu. Dobrze jest jednak zrobić research i dowiedzieć się co nieco o tym kraju. Ja zawsze chętnie pomogę.
Co zaskoczyło cię pozytywnie, a co negatywnie w Kolumbii?
Zacznę od pozytywów, bo ich jest więcej. Na samym początku byłam pełna podziwu, że tak wielka metropolia ma tyle zieleni. Jakbym miałam opisać Medellin w kolorach, to byłaby to właśnie zieleń i pomarańcz. Drugi kolor określa tradycyjną zabudowę miasta – tu króluje cegła. Kolejną rzeczą, która mi się spodobała, była muzyka bardzo mocno wpisana w kulturę i otwartość ludzi. Śmiali się tu ze mnie na początku, że chciałam witać się z nowo poznanymi osobami uściskiem dłoni, zamiast całusem. Jeśli zaś chodzi o muzykę, to mam wrażenie, że Latynosi rodzą się z talentem do tańca i rytmem.
Uwielbiam też małe miejscowości w Kolumbii, zwłaszcza te bardziej kolorowe, np. Guatape. To coś zupełnie innego niż w Polsce, gdzie wioski są raczej szare z wielkimi połaciami ziemi uprawnej. Tu takie miejsca potrafią aż bić w oczy kolorem. Kocham też przejeżdżać przez małe barria (dzielnice) w Medellin, gdzie ludzie zwykle siedzą pod domem, ze środka dochodzi muzyka, a wokół biegają dzieci. Takie proste, ale szczęśliwe życie.
Zaskoczyło mnie też, że kiedy mówię komuś, że jestem z Polski, zwykle słyszę „Lewandowski”. Myślałam, że mało osób jest w stanie wskazać nasz kraj na mapie i cokolwiek o nim powiedzieć, ale Kolumbijczycy są bardzo ciekawi świata. Dla nich gringo (osoba z USA) to żadna atrakcja, ale jeśli spotkają kogoś z Europy to są naprawdę zaangażowani w rozmowę i dumni ze swojego kraju.
I teraz najlepsze – msze, które oprócz w kościele, są tu również odprawiane w centrach handlowych. Ludzie nawet chrzczą tak swoje dzieci. Śmieję się, że mogliby coś takiego wymyślić w Polsce. Wtedy każda niedziela byłaby i dniem świętym i zakupowym. Takie połączenie sfery duchowej z materialną. Niech to ktoś zaproponuje!
Jedną z rzeczy, których nie lubię w Kolumbii, jest przesadna uprzejmość ludzi, która potrafi być denerwująca i utrudniająca życie. Typowy Kolumbijczyk prędzej skłamie, niż przyzna się, że czegoś nie wie. Zapytany o drogę, stanie na rzęsach, żeby ci pomóc, a często i tak nie jest w stanie, więc wymyśla coś, żebyś miał poczucie, że się o ciebie zatroszczono. Jest to również naród, który czas traktuje bardziej jako sugestię niż coś zobowiązującego. Mało znam tu osób naprawdę punktualnych, a godzinne spóźnienie to wręcz standard. Do negatywnych rzeczy zaliczę również pico y placa, czyli zakaz jazdy samochodem w określony dzień tygodnia na podstawie ostatniej cyferki tablicy rejestracyjnej. Zakaz ten obowiązuje w kilku większych miastach Kolumbii i w Medellin jest to jeden dzień w tygodniu od 5 rano do 8 wieczorem.
I na koniec kwestie bezpieczeństwa. Od razu sprostuję – nie chodzę ulicą, bez przerwy się za sobą oglądając, bo boję się, że mnie ktoś napadnie. Choć wiele osób, zwłaszcza takich, które nigdy nie były w Kolumbii, a ich „podróże” kończyły się na wycieczce w Chorwacji, uważa, że to kraj pełen karteli, strzelanin i skrajnej biedy. Gdyby tak było, na pewno bym się tu nie przeprowadziła. Smutne jest to, jak negatywnie świat patrzy na ten kraj, który ma tak wiele do zaoferowania. Mało tego – kraj, który wciąż żyje traumą z lat 80. i który stara się zatrzeć złe wrażenie i pokazać światu, że przeszłość ma się nijak do teraźniejszości, tylko trzeba dać mu szansę. Dla mnie minusem jest to, że raczej nie wychodzę sama na spacer wieczorem, a puste ulice i inne szemrane miejsca omijam szerokim łukiem. W Oławie nie miałam takich problemów, mieszkając obok parku, ale w żadnym kraju nikt nie powinien się czuć w 100% bezpieczny, bo nigdy nic nie wiadomo. Zdrowy rozsądek to podstawa, ale dobre przygotowanie się do podróży i poczytanie trochę o kraju, do którego się wybieramy, pozwoli nam uniknąć wiele przykrych sytuacji.
Czym się zajmujesz?
Od kilku lat prowadzę działalność jednoosobową i zajmuję się szeroko pojętym dostarczaniem treści. Jest to praca w 100% zdalna i nienormowana godzinowo, więc mogę pracować z każdego miejsca na ziemi, o ile mam dostęp do sieci. Dlatego też tak łatwo mi było wyjeżdżać.
Jak oceniasz kolumbijskie jedzenie?
Z jedzeniem mam tutaj relację love-hate. Bo z jednej strony tradycyjna kuchnia kolumbijska nie grzeszy smakiem, ale z drugiej bardzo przypomina mi kuchnię polską, ponieważ królują tu mięso i ziemniaki. I tak jak z tradycyjną polską kuchnią, czasem mam ochotę na kluski śląskie, pierogi czy galaretę (o mamo, ale za nią tęsknię), tak w Kolumbii też miewam dni, gdzie chodzi za mną chicharron (smażony boczek), empanadas (coś jak nasze pierogi) czy sancocho (tradycyjna zupa z kurczakiem, jukką i kukurydzą). Nie powiedziałabym, że kuchnia kolumbijską jest zdrowa, ale moim zdaniem całkiem smaczna. Oczywiście, gdybym stołowała się tak na co dzień, pewnie za rok miałabym pozapychane żyły, ale od czasu do czasu pozwalam sobie na kulinarną rozkosz.
Czy chciałabyś wrócić do Polski?
Obecnie bardzo tęsknię za Polską i nie mogę się doczekać wizyty w przyszłym roku, ale nie planuję powrotu na stałe. Sama nie wiem, gdzie tak naprawdę będę mieszkać i nie sądzę, żeby to było jedno miejsce. Medellin na ten moment bardzo mi odpowiada, ale moja dusza włóczykija pragnie też poznać inne kraje. Ci, którzy mnie znają, wiedzą, że od zawsze chciałam gdzieś wyjechać i nigdy nie wiązałam przyszłości z Polską. Mieszkałam już w Irlandii, Stanach Zjednoczonych i Indiach. Teraz Kolumbia, ale kto wie, gdzie mnie jeszcze poniesie. Coraz częściej myślę o Hiszpanii, bo bliżej Polski i ten sam język. Czas pokaże.
Czy jest coś, za czym tęsknisz z Oławy?
Rodzina i znajomi! Głównie brakuje mi osób, z którymi byłam bardzo zżyta, a większość z nich mieszka właśnie w Oławie. Mam ostatnio okres bardzo nostalgiczny i przypominam sobie, jak to moje życie „kiedyś” wyglądało. Wzrusz. Dostałam też ostatnio od przyjaciółki setki zdjęć z czasów szkolnych i tak sobie je przeglądam i tęsknię. Samo miasto też lubię i za każdym razem jak przylatuję, jestem w szoku, bo bardzo prężnie się rozbudowuje. Wyjechałam do Irlandii i po powrocie pojawiło się rondo przy McDonald’s. Potem Indie i bum! QuickPark. Ciekawa jestem, co teraz mnie zaskoczy.
Czym różni się codziennie życie w Polsce a tym w Medellin?
Mieszkam w Medellin, a tu nie ma pór roku, takich, jakie znam. To miasto wiecznej wiosny i przez cały rok mamy temperatury od 17 do 27 stopni. Koniec z dwiema garderobami i chowaniem ciuchów na lato, żeby zrobić miejsce tym zimowym.
W Polsce w lecie jeździłam prawie wyłącznie rowerem, a tu się po prostu nie da, bo Medellin to miasto zbudowane w dolinie i wszędzie dookoła są góry. Jeżdżenie w górę i w dół to dla mnie żadna przyjemność, więc siłą rzeczy częściej używam tu auta.
Mieszkam również w drugim co do wielkości mieście w Kolumbii, więc to kolejna różnica. Sam kraj jest 3,5 razy większy od Polski, a Medellin ma populację licząca 2,5 miliona osób. Chociaż w sumie, jeśli wliczmy w to obszar metropolitalny, liczba ta wzrasta do 4 milionów. Także mieszkając całe życie w Oławie, można poczuć różnicę, będąc tutaj.
Brakuje mi też w Kolumbii polskiego jedzenia. Jeszcze w Irlandii czy USA można znaleźć polski sklep bez problemu, ale tu nie byłoby na niego w ogóle popytu, więc siłą rzeczy ciężko jest dostać polskie jedzenie. Do tej pory udało mi się znaleźć słodycze Tago, herbatę Minutkę, kiełbasę śląską i Wyborową, także bez szału. Człowiek to jednak nie docenia to, co ma. Bardzo ciężko znaleźć tu też porządne pieczywo, trzeba się naprawdę naszukać. Już prawie zapomniałam, jak smakuje śmietana, twaróg czy ogórki kiszone. Grzybów też tu nie ma – same pieczarki.
Przy okazji tu wszystko jest otwarte w niedzielę, nawet w święta, które są teoretycznie wolne. Właściwie to każdy taki dzień ustawowo wolny od pracy jest dniem w centrum handlowym (lub poza miastem). Większość sklepów i zakładów usługowych jest otwarta.
Ostatnią rzeczą, która utrudnia mi trochę życie, jest załatwienie takich rzeczy jak banki, urzędy czy lekarze. Tu bardzo mały, wręcz maciupki odsetek osób zna język angielski, więc bez hiszpańskiego ani rusz. I o ile doskonale radzę sobie w sytuacjach codziennych, tak mój hiszpański nie jest na tyle zaawansowany, żeby swobodnie załatwić pewne sprawy urzędowe. Zresztą tu czasem panuje taki chaos, że nawet Kolumbijczyk potrafi wyjść z siebie. I wtedy muszę angażować Leo (mojego partnera), który cierpliwie chodzi ze mną na wszystkie wizyty i umówione spotkania i pomaga mi we wszystkim.
Czy Polskę i Kolumbię coś łączy? Święta, podobne jedzenie, kultura...
Kuchnia kolumbijska bardzo przypomina mi naszą polską kuchnię i choć produkty są nieco inne, to mogłabym wskazać wspólny mianownik: węglowodany i tłuszcz. Tu nie dominuje żadna przyprawa, głównie używa się soli i pieprzu. Potrawy są również często smażone. Mięso jest głównym składnikiem praktycznie każdego dania. Mają też swoje pierogi, czyli empanady – oczywiście smażone na głębokim oleju.
Kolumbia to również kraj, w którym czuć gościnę. Jeśli wejdziesz do takiego tradycyjnego domu, na pewno nie wyjdziesz głodny. Nie raz spotkałam się z troską ze strony starszych sąsiadów, którzy zapraszali mnie do siebie na posiłek lub ciasto, a ich wnuki często pukały do moich drzwi, żeby posiedzieć – dla nich byłam atrakcją nie z tej ziemi.
Wiele świąt w Kolumbii pokrywa się z naszymi polskimi. W końcu to kraj katolicki. Jedyną różnicą jest to, że tutaj święta przesuwa się na poniedziałek, żeby mieć długi weekend. Jeśli dzień wolny wypada np. w czwartek, to w czwartek wszyscy normalnie idą do pracy, ale mają za to wolne w poniedziałek. Takie panuje tu prawo.
Jeśli chcesz być na bieżąco i obserwować jak wygląda życie na kolumbijskiej ziemi śledź Jessicę na jej instagramie Jessinmedellin